niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 3



- Zanim stąd wyjdziemy, koniecznie musimy się przygotować na nieoczekiwane. Na mapie widnieje zbrojownia, pójdźmy tam i weźmy trochę oręża. Nie wiadomo, kiedy się przyda - tłumaczył plan Azhar niczym Napoleon wskazywał drewnianą pałeczką punkt na mapie, której z zainteresowaniem przyglądali się bracia wcielający się w rolę żołnierzy.
W końcu to nie była już zwykła przygoda, a walka na śmierć i życie. Jeśli tylko ktoś wzniesie alarm, będą straceni, zostaną niezwłocznie skazani na śmierć i nigdy nie zobaczą matki. Mimo, że byli już dorośli, straszliwie się do niej przywiązali. To ona ich wychowywała i poza sobą mieli już tylko ją.
Ruszyli zatem do zbrojowni nie napotykając na większe problemy, bez trudu ominęli zmęczonych wartą strażników rozstawionych w najróżniejszych punktach lochu
Dotarli, nie była to długa podróż, lecz zmęczyła ich. Stres spowodowany strachem przed wykryciem był w tym wszystkim najgorszy. Zbrojownia była prawie pusta, kilka mieczy, pik,puklerzy oraz lekka zbroja chroniąca przed drobnymi obrażeniami.
Zabrali to co było potrzebne, tarcze, miecze i pancerze. Wszystkiego po trzy sztuki, w końcu nie przyszli tu się obłowić, a przygotować do walki, gdyby taka nastąpiła.
- Teraz możemy kierować się do wyjścia -  powiedział Azhar ruszając jak wskazywała mapa do przejścia na wyższy poziom.
Mijając jedną z komnat słychać było rozmowę. Azhar zbliżył się do lekko rozwartych dębowych drzwi i nasłuchiwał cierpliwie.
- Rozstawcie się tak jak planowaliśmy. Nic się nie zmienia bez względu na to co się wydarzy! - powiedział głos obcego im mężczyzny.
-Tak jest! - odpowiedział drugi głos zbliżając się do wyjścia.
Szybko schowali się za grubą ceglaną ścianą, światło padające od pochodni oślepiało mężczyznę dzięki czemu nie zostali zauważeni.
Dalsza podróż odbyła się bez problemów dzięki czemu w kilka minut dotarli do celu.
Podążali wąskimi, kręconymi stromymi schodami ku górze, które gdyby nie pochodnie rozstawione co kilkadziesiąt stopni oświetlające przejście potykaliby się i narobili hałasu.
Wyszli na dziedziniec, na którym raz na jakiś czas odbywały się turnieje rycerskie. Nieopodal położony był zamkowy park, do którego dostęp mieli mieszkańcy i przejezdni którzy mogą się tu zrelaksować. Rosną tu stare drzewa pamiętające jeszcze stare pokolenie, śliczne krzewy, a woń kwiatów daje ukojenie dla zmęczonych lub zakochanych tu spacerujących. Gotycki ceglany zamek położony był na wzgórzu. Z każdym wschodem słońca światło padające w jego okiennice budziło mieszkańców. Widok na pobliskie jezioro i wsie był przepiękny.
Była późna noc i ani żywej duszy w pobliżu.
- Wyjątkowo cicho, za cicho... - wyszeptał Arman.
Zbliżali się do bocznego wyjścia też nikogo nie zastali.
- Gdzie jest straż? Gdzie ludzie? - z niedowierzaniem mówił Avenal. - Co tu się do diabła dzieje?
Gdy tylko przekroczyli próg muru spostrzegli, że są otoczeni.
- Gdzie to nasi przestępcy się wybierają? - zapytał znajomy głos zza ich pleców. - Czyżby nie podobały się wam nasze lochy?
Odwrócili się na pięcie. To był Maric, ten sukinsyn, przez którego znaleźli się w takiej sytuacji. Gdyby tylko zrozumiał dlaczego to zrobili. Gdyby tylko pomyślał, choć przez chwilę, jak czułby się na ich miejscu. Był bezlitosnym draniem i nie obchodziły go motywy. Liczyło się zlikwidowanie problemu bez rozpatrzenia sprawy.
Dorwali miecze w dłoń i stworzyli coś mającego przypominać od góry okrąg. Stanęli plecami do siebie osłaniając w ten sposób każdy z osobna plecy towarzyszy.
- No młody! Pokarz czego się u nas nauczyłeś - rzucił od tak Maric jednemu z jego straży.
Z grupy wystąpił młody znajomy im chłopak, był to Marcin. Uzbrojony w maczetę i okrągłą zbitą z desek tarczę obtoczoną metalową obręczą, aby wszystko razem mocno się trzymało. Na tarczy namalowany był herb ich państwa. Wielki czarny kruk na pasiastym, biało czerwonym tle.
Marcin wystąpił z grupy, odważnie patrząc głęboko w oczy Azharowi. Spod żelaznego hełmu wystawały kosmyki czarnych włosów. Na jego wojskowym mundurze wisiała kolczuga sięgająca do pasa.
W tym samym czasie dwóch innych mężczyzn również wyszło przed oddział, lecz w stronę braci Azhara.
Zaatakowali jednocześnie, Marcin nadbiegający do Azhara próbował zaatakować go od góry, lecz ten bez trudu sparował atak. Dobrze pamiętał lekcje szermierki u ojca. Trenował wraz z braćmi trzy razy w tygodniu, mimo braku chęci z jego strony. Tata zawsze powtarzał, że w tych czasach muszą nauczyć się samoobrony, bo, gdy go zabraknie, ktoś musi się zająć matką. Wymierzył szybką kontrę w kierunku serca rywala, lecz kolczuga obroniła go przed większymi obrażeniami. Cios był jednak na tyle silny, aby odczuł go na sobie. W między czasie bracia parowali kolejne ataki, byli słabsi w szermierce od niego, ale nie dawali za wygraną.
Wróg znowu nadchodził, tym razem robiąc cios tarczą, Azhar odpowiedział tym samym odpychając wroga, robiąc krok na przód szybkim ruchem odciął rękę przeciwnika. Dłoń upadła na ziemię. Marcin trzymał za nadgarstek sycząc z bólu. Był twardy, złapał prawą ręką za broń i zaatakował odsłonięte nogi napastnika. Azhar się tego nie spodziewał, ostrze szerokiego noża wbiło się aż do kości w jego lewe udo. W odwecie wziął szybki zamach po czym odciął drugą rękę i szybko cisnął ostrze w serce. To już druga osoba, którą pozbawił życia. Wyciągnął maczetę z rany i obejrzał za siebie. Dopiero dotarło do niego co się stało. Jego bracia leżeli powaleni na ziemi.
- Uciekaj Arman, nie rób tego matce, nie może zostać sama ! - wysyczał Arman.
Łzy spływały Azharowi po policzku, wiedział, że nigdy nie uściska braci, nigdy nie będzie mógł z nimi zamienić choćby słowa. Opamiętał się w porę i przebił się przez lukę w formacji. Pędził co sił przed siebie do pobliskiego lasu nie zwracając uwagi na to co działo się za jego plecami.
Nagle ŚWIST !
Poczuł przeszywający jego ciało grot strzały, wbiła się na lewo od rękojeści mostka. Biegł dalej choć wolniej i przechylając się z boku na bok. Gdy zniknął z zasięgu ich wzroku zwolnił. Czuł się coraz słabiej, kręciło mu się w głowie. Usiadł pod dużym, starym dębem. Oczy same się zamykały. Widział coraz jaśniejsze białe światło i następującą po nim ciemność.

_______________________________________
Autor : Konrad Racibor  
Korekta : MychaM 
Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

1 komentarz:

  1. Wow... Aż brak mi słów. Zakończenie był super. Myślałam, że mu się uda uciec... W każdym bądź razie jeśli masz jakieś inne blogi chętnie poczytam!

    OdpowiedzUsuń